Dwunasta Pokuta
~**~
Wpatrywałem się tępo w przerażoną Ferenę. Starszy od Króla Demonów. Starszy. Wybuchłem nieprzemijającym, histerycznym śmiechem. Rozbolał mnie brzuch, zgiąłem się w pół, mało nie spadając ze skały, na której siedziałem. Pamięć mam zamgloną, ale chyba widziałbym, że jestem jednym z demonów starego pokolenia. Jakieś strzelanie w kościach, ból w krzyżu, czy problemy z oddawaniem moczu. Żadanego z powyższych. Spojrzenie demonicy zmieniło się na niepojmujące. Inni także trzymali dystans. Opanowałem się i zamilkłem. Aozora podeszła do mnie sprawdzając, czy nie mam gorączki. Zrzuciłem jej dłoń z czoła. Demony nie chorują... jakby. Wstałem i bez słowa ruszyłem do rezydencji. Minąłem mięśniaka o miodowej cerze i kopniakiem otworzyłem, uchylone i tak drzwi. Poruszyłem głową, strzykając karkiem. Irytowała mnie seria spojrzeń za plecami.
- Długo jeszcze macie zamiar się gapić? - mówiłem o ton niżej, prawie warcząc - Przygotujcie się do następnej misji i zejdźcie mi z oczu.
- Ale Demon... - demonica dalej próbowała zrozumieć sytuację.
- Nie - warknąłem, jestem w coraz gorszym nastroju.
- Przeciwstawiłeś się Czasowi - wtrąciła Adrasteja.
- Przypadek - i ona przeciwko mnie.
Wmaszerowałem do sporego holu, nie chcąc dalej słuchać bezsensownych teorii. Ja, starsze pokolenie. Bez żartów. Przed sobą miałem korytarz, a na jego końcu wąskie, kręcone schody. Ruszyłem w tamtym kierunku, nie przejmując się zniszczoną obok ścianą, podłogą w szczątkach i bandą kretynów za plecami. Drewniane deski skrzypiały pod moim ciężarem. Stąpałem ostrożnie, nie chcąc wylądować w piwnicy i złamać sobie karku. Budynek jest piętrowy. Na parterze znajduje się kuchnia, jadalnia, kilkanaście sypialni, łaźnie, gabinety, sala treningowa i różne inne duperele. Na piętrze znajdują się kwatery dowódcy, a przynajmniej kiedyś nią były, pokoje co potężniejszych Demonów, biblioteka oraz sala narad. W piwnicy... sala tortur, więzienie, schowek, archiwum i wiele innych.
Nie spodziewałem się, że kiedyś tu wrócę. Kręcone schody wydawały ciągnąć się w nieskończoność, powodując ból głowy i niechęć do życia. Niby teraz mają tu być moje kwatery. Mam być dowódcą. Mało nie rozwaliłem ściany, uderzając w sypiący się mur. Trzeba odbudować budynek, jego spora część nie istnieje. W rzeczywistości ostały się jedynie pokoje dowódcy, chronione potężnymi barierami oraz jako taka łaźnia z salą treningową. Reszta albo nie istnieje, albo jest całkowitą ruiną. Zatrzymałem się na szczycie schodów. Przed sobą miałem czarne drzwi bez klamki. Dotknąłem drewna. Zasyczało i poparzyło mi palce. Z przekleństwem na ustach odsunąłem dłoń. Podmuchałem na opuchnięte fragmenty ciała. Zabijcie mnie.
Spróbowałem ponownie. Bariera wydała głośny ryk i zagrała na strunach mojej irytacji. Patrząc na bąble, rosnące z każdą próbą, trzasnąłem w drzwi z pięści. Odrzuciło mnie na ścianę. Mało nie spadłem z piętra. Zacisnąłem zęby i odetchnąłem. Mam naprawdę podły humor. Z mojego ciała wydostały się kłęby czarnego dymu, otaczając niesforne drzwi. Usłyszałem ciche kliknięcie i wejście uchyliło się nieznacznie. Popchnąłem wrota, wchodząc do środka. Bariera przywitała mnie, głaszcząc iskierkami po skórze. Nie zamykając drzwi ruszyłem do zakurzonej szafy, zastawionej książkami. Wyciągnąłem dziennik, w którym spisywano dowódców Niszczycieli Dusz. Ostatni z nich. Wodziłem palcem, jednak cztery ostatnie kartki zostały wyrwane. Odłożyłem tom na miejsce i poszedłem do biurka. Na fotelu w czarnym niczym heban stroju leżał szkielet. W dłoni dzierżył stary miecz o wysadzanej onyksem i obsydianem rękojeści. Samo ostrze, zakurzone i zardzewiałe ozdobiono wzorami, niewidocznymi spod warstwy rdzy. Patrząc na miecz, czułem wewnętrzne pragnienie wzięcia go do ręki. Chciałem przelać nim krew. Podszedłem do trupa i pstryknąłem czaszkę. Kark pękł z trzaskiem, a kość potoczyła się po podłodze, spadając z niewielkich schodków i lądując w pokoju jadalnianym obok. Drzwi były roztrzaskane w drobny mak. Ktoś za wszelką cenę próbował się stamtąd wydostać. Wzruszyłem ramionami i spojrzałem na miecz.
- Przeklęte ostrze – myślałem, że zostało zniszczone wraz z klęską Niszczycieli. Widocznie mocno się pomyliłem.
Wyciągnąłem z kościstych dłoni rękojeść. Nie było łatwo. Zestalona kość trzymała mocno, musiałem wyłamać palce. Odnalazłem pochwę, leżącą na biurku. Ukryłem w niej nęcące ostrze i postawiłem w rogu pod ścianą. Powinienem je zniszczyć przy pierwszej nadarzającej się okazji. Zrzuciłem kościotrupa na podłogę. Część kości rozpierzchła się w pyle. Tabun kurzu wzleciał w górę. Zaszedłem się kaszlem.
- Trzeba zatrudnić sprzątaczkę – podsumowałem, strzepując brud z ubrania.
Usiadłem na miejscu trupa. Rezydencja jakby zatrzęsła się w posagach. Trzasnęło coś głośno. Dało się słyszeć głuchy grzmot i zaskoczone krzyki. Odchyliłem się na oparciu. Zamknąłem oczy i wyobraziłem sobie budynek sprzed lat. Myśli same mnie naszły. Nie mam pojęcia czemu i jak. Nie miałem pojęcia, że tam są dopóki nie pojawiły się w mojej głowie. Uświadomiłem sobie, jak bardzo niewiele o sobie wiem. Starszy. Genialny żart. Otworzyłem oczy. Na czystym biurku leżała sterta papierów. Zrobiłem wielkie oczy. Sięgnąłem po znajdujący się na wierzchu. Czytając uśmiechałem się do siebie, jak głupi.
- Chyba sobie ze mnie kpicie – zagrzmiałem, rozrzucając papirologię po całym pokoju.
Zerwałem się z krzesła i ruszyłem na dół. Drzwi do kwater zatrzasnęły się za mną z hukiem. Rezydencja odczytywała moje nastroje i reagowała. Ściany zrobiły się ciemniejsze, a podłoga po której stąpałem, kruszyła się. Widząc co robię zatrzymałem się. Muszę ochłonąć. W holu skręciłem w prawo. Duże - niegdyś salon - pomieszczenie pozostawiło po sobie jedynie ścianę i zdezelowaną kanapę. Demony sprzed budynku zgromadziły się tutaj, wpatrując w ostałe resztki. Na mój widok zamarli. Zignorowałem ich uważny wzrok, podszedłem do Aozory, siedzącej z Fereną na murze i wyciągnąłem ręce.
- Skacz – rozkazałem diamentowo-włosej.
Usłuchała. Zsunęła się z kamienia prosto w moje ręce. Złapałem ją, przyciskając do siebie, aby się nie wywróciła. Odsunęła się grzecznie, zakładając kosmyki włosów za uszy.
- Coś się stało mistrzu? – Posłanka patrzyła mi głęboko w oczy.
Zerknąłem kątem oka na innych. Przyglądali nam się.
- Musisz wybrać się w jedno miejsce. Dokładniej do siedziby Króli i grzecznie im przekazać, że nie mam zamiaru zajmować się ich niedokończonymi sprawami - doprecyzowałem.
Zielonowłosa prychnęła, zwracając moją uwagę. Strach chyba całkiem jej minął, bo bez ogródek obwieściła swoje zdanie na mój temat.
- Komiczne – zakpiła.
- Masz do mnie jakiś problem? – mam po dziurki w nosie całej tej sytuacji. Nie prosiłem się o to. Chciałem żyć. Marnie, ale żyć. Nie błagałem o laury i zaszczyty, czy grzebanie w przeszłości, a już na pewno nie o ciekawskich królów, bandę kretynów do upilnowania, zaginionej diabelskiej księgi, przeklętego miecza w pokoju i Posłanki Kamienia Dusz na własnym podwórku. Noż kur...
- Tak. Mam, Wszyscy mamy – widocznie zielonowłosa wypowiadała się za całą zgraję – Jakiś podrzędny demon ma być naszym dowódcą. Nie wypływa z ciebie nawet gram mocy. Nie kojarzę cię nawet z pierwszej pięćsetki rankingu, a co dopiero setki. Kim ty w ogóle jesteś? Nie mam zamiaru przyjmować rozkazów od jakiegoś pierwszego lepszego... - nie skończyła. Nie pozwoliłem jej na to.
- Myślisz, że się zgłosiłem do tej roboty? – zirytowany przewróciłem oczami – Chcesz. Proszę bardzo, napisz do Shuna, cholernych Trzech Filarów i Królów, którzy mnie w to wpakowali, aby zmienili zdanie, ponieważ zdecydowanie nie powinno mnie tu być – machnąłem ręką – Co tak stoisz? Leć. Na skrzydłach. Najlepiej od razu.
Spojrzała na mnie krzywo lecz nie drgnęła. Łysy mafiozo przysłuchiwał się sytuacji z boku, indiański nastolatek leżał na trawie wpatrując się w gwiazdy, ruda złodziejka chowała się w cieniu muru, a napakowany żołnierzyk stał na środku ruin i wpatrywał w naszą dwójkę. Nagle młody demon zerwał się z trawnika sprawnym skokiem i podszedł do mnie, stając na palcach. Przyglądał mi się z dołu kasztanowymi oczami. Mam wrażenie, że czyta mnie, jak dobrą książkę.
- Kim ty jesteś? – podekscytował się, obracając na pięcie i obchodząc ze wszystkim stron moją skromną osobę
Za blisko. Zniesmaczony, odchyliłem go na długość ręki. Dalej nie dało rady.
- Och, wybacz. Powinienem był się przedstawić jako pierwszy. Wszyscy powinniśmy – pokazał na żołnierzyka – Tutaj masz Demona Drugiej Klasy A, numer 16 rankingu, Janierego Ymerlord. Koleś ma nie po kolei w głowie, ale czego się spodziewać od tępego mięśniaka – nawijał, jak szalony. Przeniósł rękę na czerwonowłosą – Ta oto śliczna panienka to Demon Drugiej Klasy A numer 13 rankingu, Vikia Diakol. Lepiej trzymaj przy niej cenne rzeczy pod ręką – zerknąłem na kobietę, bawiącą się zaokrąglonym ostrzem. Półksiężyce? – Tamten łysol to przewodniczący bandy poplątanych gangsterów, myślących tylko o sobie, Demona Drugiej Klasy A numer 6 rankingu, Berlord Aner – przesunął się wokół mojego ramienia i stanął obok – Nasza niecierpliwa wojowniczka to Demon Drugiej Klasy A numer 5 rankingu, Okta Ore. Ore, ore... – zielonowłosa chciała przywalić Indianinowi, ale przytrzymał ją Janier. Odrzuciła żołnierza, strzepując brudne od kurzu ubranie – Za to ja nazywam się Haksen Teffie – pokazał na siebie, odsunął się i ukłonił – Demon Pierwszej Klasy F, numer 3 rankingu do usług.
Po tej jakże emocjonującej prezentacji zapadło milczenie. Mamy w szeregach Demona Pierwszej Klasy, do tego numer 3 rankingu F, pięknie... Nie uśmiechało mi się branie udziału w paradzie błaznów i użeranie z bandą pomyleńców z mocą tysiąckroć większą od mojej. Zerknąłem na demonice za sobą. Uczennice czekały na mój ruch. Kiwnąłem głową.
- Aozora. Posłanka Kamienia Dusz – przedstawiła się usłużnie diamentowo oka.
Teffie mrugnął parę razy niedowierzająco. Inni też wpatrywali się w demonice z niedowierzaniem.
- Dajcie spokój. Posłanki nie widzieliście? – zadałem pytanie retoryczne. Oczywiście, że nie.
- Myślałam, że to nasza przełożona pilnująca – przyznała Okta, wybudzając się z otępienia.
- Ależ skąd – przejęła się Aozora – Jestem jedynie uczennicą mistrza – pokazała na mnie, wywołując większe zaskoczenie niż wcześniej.
- A ty? Demonica z plebsu – Ymerlord pokazał na Ferenę nie szczędząc kpiny w głosie.
Uczennica zacisnęła zęby. Miałem ochotę przywalić temu wielkoludowi, ale prędzej połamałbym sobie rękę i stracił życie, niż cokolwiek zdziałał.
- Ferena Estonia, Demon Trzeciej Klasy A, numer 465 rankingu – nie okazała emocji. Brawo młoda – Uczennica tego tutaj – wskazała na mnie bez jakiegokolwiek szacunku. Dzięki młoda.
Wszystkie oczy zwrócono na mnie. Wypchajcie się. Chciałbym móc tak powiedzieć.
- Demon. Po prostu Demon – fuknąłem – Spoza rankingu.
Bez czekania na zbędne komentarze odwróciłem się do Aozory.
- Załatwisz to?
Posłanka kiwnęła głową i ruszyła do wyjścia. Nie przeszła przez wolną przestrzeń powstałą po zniszczeniu budynku, a poszła na około przez hol. Nigdy nie zrozumiem jej poczynań. Odwróciłem się do pozostałych. Rankingi mają swoją numerację. W każdym mieści się od około 5000 osób do 20 000, awansować na wyższe miejsce można wykazując się umiejętnościami, zabijając kogoś wyżej, przekupując odpowiednie Istoty. Wszystko jest zależne od demona i rankingu. Nie w każdym możliwa jest korupcja. Klasy poniżej Drugiej nazywane są przeciętnymi i mieszczą w sobie silne, ale nie potężne Demony. Poniżej Czwartej mamy miernoty bez mocy, które plączą się po świecie i zatruwają środowisko, sprawiając same problemy. W Drugiej jest elita świata Demonów. Najlepsi z najlepszych. Natomiast Klasa Pierwsza, przechowuję specyficzne Istoty, o nadzwyczajnych mocach, w tym Króla Demonów, jego córkę i paru Poszukiwaczy. Nie interesuję się numerkami. Nie mam potrzeby. Należę do najgorszych z najgorszych, bezklasowych. Zgarnąłem dumę z podłogi i czekałem na rozwój sytuacji.
Widziałem, jak czerwonowłosa sięga po ostrza. Mrugnąłem, a ona pojawiła się tuż przed moją twarzą, celując w gardło. Obserwowałem Demonicę ze stoickim spokojem. Zanim zdążyła pozbawić mnie głowy, Ferena pojawiła się przed nami blokując ostrze. Usłyszałem trzaśnięcie, nadwerężonej kości. Fioletowo włosa krzyknęła z bólu. Vikia wycofała się na bezpieczną odległość. Patrzyłem, jak uczennica zwija mi się z bólu na ziemi. Jej ręka zwisała bezwładnie. Cóż klasa trzecie kontra klasa druga, to się musiało źle skończyć. Schyliłem się, podnosząc Ferenę za pogruchotaną kończynę. Jęknęła. Na parterze mamy szpital. Czas sprawdzić, czy coś z niego pozostało.
- Zajmiesz się nią – zwróciłem się do Diakol, przez którą byliśmy w zaistniałej sytuacji – Pozostali wezmą się za odbudowę i ogarnianie sytuacji.
Wycofałem się z salonu do kwater dowódcy. Chcąc wejść ponownie do pokoi, musiałem użyć mocy. Podekscytowana rwała się na wolność, rozlewając po schodach. Wszedłem do pomieszczenia sypialnianego, rozciągając spięte kończyny. Cała ta sytuacja ma jeden dobry punkt. Święty spokój = własne łóżko = możliwość snu, A nie krótkiej drzemki. Za to ma sporo minusów. Pierwszy, najważniejszy. Jak ja mam kurna docierać stąd do pracy?
~**~
Komentarze
Prześlij komentarz