Dziesiąta Pokuta

~**~
Kończyłem składanie papierów i szafek, które zniszczyłem w napadzie złości. Nie posiadam mocy kreacji, ale zdolność do łączenia i kopiowania wcześniej zobaczonych przedmiotów bardzo się przydała. Usłyszałem ciche postukiwanie na schodach. Odłożyłem aktówkę trzymaną w rękach, kiedy moja kierowniczka pojawiła się w drzwiach. Marylin nie jest jakoś znacząco piękna czy urodziwa, mimo to poruszając się korytarzem przyciąga wzrok wszystkich obecnych. Jej surowy wygląd, mocny charakter i dusza wojownika sprawiają, że jest idealną szefową. Wiedzą to wszyscy, z którymi kiedykolwiek pracowała. Plotki i historię na temat przeróżnych sytuacji, w których wykazała się niesamowitą inteligencją i kreatywnością krążą nie tylko w naszej gminie, ale także wielu innych. Podszedłem do biurka i uśmiechnąłem się do „kobiety ze stali". Marylin jako jedna z niewielu zarządza dwoma wydziałami: ewidencją i archiwum. Nie żeby z archiwum miała większe problemy, w końcu ma tutaj tylko jednego pracownika, mnie. Kiedyś próbowała mi dać asystenta, ale po długiej pogadance na temat mojej nienawiści do ludzi i wykonaniu pracy miesięcznej w tydzień, darowała sobie.
- Demonie – ostry, jak żyletka głos przeciął mi bębenki.
- Witam pani kierownik. W czym mogę pomóc?
Kobieta odpowiedziała dopiero, kiedy stanęła przed moim biurkiem, dzięki czemu mogłem zobaczyć bliżej jej rude włosy, brązowe oczy świecące sowią mądrością, okulary zsuwające się z nasady nosa i uśmiech, który rzadko widnieje na jej twarzy, ale kiedy już to robi, sprawia, że Marylin świeci niczym tysiąc gwiazd. W takich momentach jest piękna.
- Miałam wolną chwilę i pomyślałam, że sprawdzę, jak ci idzie comiesięczny raport.
Otworzyłem i zamknąłem buzię.
- Pamiętałeś o raporcie, prawda?
Nie, cholera. Przez te wszystkie niedoszłe akcje całkowicie wyleciało mi to z głowy.
- Oczywiście. Jutro dostarczę ci go na biurko – odwzajemniłem uśmiech kierowniczki.
- Świetnie, jednak zanim mi go oddasz, prosiłabym, abyś uwzględnił ostatnią sprawę sądową. Za dwa dni będzie można wpakować ją do archiwum, więc dobrze by było wpisać ją jeszcze w tym miesiącu.
Przytaknąłem i zapisałem na pobliskiej, żółtej karteczce słowa kobiety.
- Coś jeszcze pani kierownik?
- Marylin – wypaliła nagle – proszę.
- Jasne.
Kierownik poprawiała mnie już wiele razy, prosząc abym mówił jej po imieniu, jednak trudno jest mi się przestawić. Zwłaszcza w pracy. Wpojono mi musztrę, najpierw myśliwego, później wojownika i żołnierza, a z czasem sam nauczyłem się zasad panujących w naszym świecie. Nie było łatwo
- Słuchaj Demon – wróciłem myślami do rzeczywistości – wiem, że masz dużo pracy, w końcu wszystkim zajmujesz się sam, ale miałbyś może czas w ten piątek po pracy.
Zatkało mnie. Wyprostowałem się, uważnie obserwując kierownik, która czekała na moją odpowiedź. Otworzyłem usta, po czym szybko zamknąłem. Co ja mam jej odpowiedzieć? Gdybym nie miał teraz tylu problemów...
Pomyślałem o Ferenie, Wcieleniu Kamienia, Władcach i Niszczycielach Dusz. Zmroziło mnie na samą myśl. 
Spojrzałem na uśmiechniętą Marylin. Kobieta drapała się po rękach. Robi to zawsze gdy się denerwuje. Może mały promyczek w moim życiu nie byłby taki zły.
- W ten piątek raczej nie dam rady – kierownik posmutniała nieznacznie – ale może w następny dam radę – podrapałem się po karku, zastanawiając się czy dobrze robię.
- Naprawdę? To świetnie – rozpromieniona dziewczyna schował dłonie za siebie – więc jeszcze się zgadamy – dodała speszona własnym zachowaniem – postaraj się dostarczyć raport jak najszybciej.
Kiwnąłem potwierdzająco głową i odprowadziłem kierownik do schodów, obserwując jak znika za zakrętem. Mam tylko nadzieję, że nie wynikną z tego problemy.
~**~
Do mieszkania wróciłem wraz z zachodem Słońca, które ostatnio coraz częściej informuję mnie o zakończeniu pracy. Kto by pomyślał, że po poproszeniu mnie o wyjście, pani kierownik wróci ponownie ze stertą papierów i groźną miną pod tytułem „nie skończysz, jesteś trup". Wielbie cię Marylin, po prostu. Westchnąłem zmęczony. Jedyne o czym teraz marzę to walnąć się na kanapie w mieszkaniu i słodki, spokojny sen.
Otworzyłem drzwi w tym samym momencie, jak ktoś w środku pociągnął za klamkę. Okazała się to być Ferena, trzymająca kosz na śmieci. Odsunąłem się dając jej miejsce. Demonica bez słowa ominęła mnie i zbiegła po schodach. A tą co ugryzło? Żadnych wrednych komentarzy? Żadnego wścibskiego pytania? Czyżby w końcu zmądrzała?
Nie zaprzątając swojej głowy dłużej niepotrzebnymi pytaniami, wszedłem do mieszkania. Zrzuciłem z siebie płaszcz i buty, po czym raźnym krokiem wszedłem do salonu. 
Zauważyłem, że po mojej małej walce z Shinem, moje uczennice posprzątały i odstawiły meble na miejsce. Zatrzymałem się. To jest zbyt piękne, aby było prawdziwe. Powoli podszedłem do kanapy, która była pusta. Nikt na niej nie leżał.
Dobra tutaj zdecydowanie coś nie gra. Rozejrzałem się uważnie obserwując każdy szczegół. Usłyszałem trzask drzwi za sobą. Zaskoczony odwróciłem się i zauważyłem Ferenę i Aozorę rozmawiające na jakiś wielce ciekawy temat.
- O już jesteś panie Demonie – przywitało mnie Wcielenie Kamienia.
Diamentowooka miała mokre włosy i nowe ubrania, musiała wyjść niedawno spod prysznica. Natomiast Ferena wyglądała jak zwykle i miała minę jak zwykle. Przynajmniej ona się nie zmienia.
- Widzę, że byłyście na zakupach – stwierdziłem podejrzliwie – i znając życie użyłyście moich pieniędzy.
- A nawet jak tak to co? – mruknęła niezadowolona Demonica – masz nas utrzymywać o ile mnie pamięć nie myli.
- Owszem, tylko że o ile mnie pamięć nie myli to ustaliliśmy, że za swoje zachcianki płacicie same – skrzyżowałem ręce – a te pieniądze były na rachunki, których jeszcze nie zapłaciłem.
Po mojej wypowiedzi zgasł w pomieszczeniu prąd, a Aozora pisnęła zaskoczona. Ferena jęknęła przeciągle. Całkowicie zrezygnowany podszedłem do okna i położyłem się na parapecie.
- Przykro mi dziewczyny, ale w tym miesiącu żyjemy bez wody i bez światła. Podziękujcie swojej głupocie – mam nadzieję, że nas z mieszkania nie wyeksmitują.
Uczennice więcej się nie odzywały. Ferena pobiegła do sklepu po świece, za które zapłaciła z własnej kieszeni, a Aozora wzięła się za kolację. Kiedy Ferena wróciła, w pomieszczeniu zapanowała jako taka światłość. Wcielenie Kamienia skończyła robić kanapki z resztek w lodówce, a ja zaczynałem już przysypiać, kiedy poczułem szarpanie za ramię.
- Przepraszam – Diamentowooka trzymała w ręku talerz z kanapkami – nie wiedziałam, że tak to się skończy.
Przyjąłem od niej jedzenie i usiadłem prosto.
- Nie ty jesteś tu winna – rzuciłem w stronę Fereny oskarżycielskie spojrzenie.
- No dobra, rozumiem, przesadziłam – walnęła, odstawiając swoją porcję kolacji – ale wkurzyły mnie twoje ciągłe tajemnice.
Chwilę przyglądałem się Demonicy, próbując rozgryźć o czym myśli.
- Zapłacę ze swoich – mruknęła po chwili – ale tylko ten jeden raz.
Wróciła do jedzenia, a ja przynajmniej nie muszę się więcej martwić o swój portfel. Spojrzałem na nowe ubrania Aozory. Koszulka w kolorze diamentowego różu i spodnie w diamentowej zieleni podkreślały kolor jej skóry. Natomiast włosy związane w niesfornego koka uwydatniały jej długie rogi.
- Pasują ci to – zwróciłem się w stronę uczennicy, która delikatnie się zarumieniła.
- Dziękuję. Ferena mi pomagała w wyborze.
Przynajmniej do jednego się przydała. Przeniosłem wzrok na drugą uczennice, która jak zwykle była ubrana w jedne i te same kolory.
- Ty też mogłaś kupić sobie coś jasnego. Czerń i fiolet ci pasują, ale ile można je nosić.
- I kto to mówi – obruszyła się Demonica – sam cały czas nosisz czarne ciuchy, jakbyś w garderobie nie miał nic innego.
Zaczęliśmy się kłócić o głupie kolory i ciuchy, jak para piętnastolatek. Naszą wymianę zdań przerwał dopiero śmiech Aozory, która przysłuchiwała się naszym słowom.
- Zachowujecie się jak ojciec z córką – Wcielenie Kamienia roześmiało się – albo stare małżeństwo.
Spojrzeliśmy z Fereną po sobie. Skrzywiliśmy się i jednocześnie powiedzieliśmy.
- Po moim trupie.
Na te słowa Diamentowooka jeszcze bardziej się roześmiała i usiadła na fotelu, aby się nie przewrócić. Razem z Demonicą czekaliśmy aż się uspokoi. 
Ja i Ferena, jak ojciec i córka. Prędzej niebo stanie się czarne, a ziemia niebieska. Jest niewdzięczna, pyskata, w ogóle się mnie nie słucha i robi wszystko na przekór. Nie potrafimy się w niczym dogadać i mamy całkiem inne poglądy. Wychodzi nic nie mówiąc i wraca kiedy jej się żywnie podoba. Całkiem jak... Cholera.
Spojrzałem na Demonicę, która chyba doszła do tych samych wniosków, bo skrzywiła się nieznacznie i obrzuciła mnie spojrzeniem przesiąkniętym niedowierzaniem i pogardą. No właśnie o tym mówię. Niewdzięczny bachor.
W tym samym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Aozora przestała się śmiać, a ja chcąc nie chcąc poszedłem otworzyć. Po drugiej stronie framugi drzwi stał jakby nigdy nic Shin. Tylko nie to. Skrzywiłem się na widok jego uśmiechu i białych zębów walących po oczach.
- Zgiń – wypowiedziałem to słowo, jak zaklęcie, niestety nie podziałało.
- Wybacz, ale nie śpieszno mi jeszcze do grobu – wyminął mnie w przejściu i wszedł do salonu – witam młode damy – ukłonił się nonszalancko – wybaczcie, ale muszę na chwilę zabrać tego tutaj pana – wskazał na mnie – nie będziecie mieć nic przeciwko prawda?
Zanim uzyskał odpowiedź poleciała w jego stronę seria sztyletów, których płynnie uniknął.
- Rozumiem, że ten pomysł się nie podoba – uśmiech nie zniknął z jego dziecinnej twarzy – w takim razie idziemy wszyscy.
Zanim zdążyłem zaprotestować, otoczyła nas szara mgła i pochłonęła ciemność.
Mam już tego dość.
~**~

Komentarze