Trzecia Pokuta


~**~
Obudziłem się wcześnie rano, po spojrzeniu na zegarek uznałem, że za wcześnie. Piąta, Ferena przewracała się na drugi bok, a ja otrzeźwiały i zarazem zamulony, siedziałem wpatrując się w brudną ścianę. W ogóle nie zmrużyłem oka, nie licząc krótkich prób snu. Boli mnie głowa, jestem głodny. Wstaję, chwiejnym krokiem, staram się dostać do łazienki. W połowie drogi czuję załamujące się pode mną kolana, ciało staję się ciężkie, oczy odwracają się na drugą stronę. Upadam na podłogę pociągając za sobą lampkę stojąca na pobliskim stoliku.
- Co do? Co się dzieję? Demon jejku, Demon, hej odezwij się, Demon... - zanim straciłem całkiem przytomność, usłyszałem przestraszony krzyk Fereny. 
Zobaczyłem ciemność.
~**~
- Demon, hej Demon.
Od paru minut jestem przytomny, ale w ogóle nie chcę mi się wstawać. Próbują mnie ocucić, a ja po prostu chcę odpocząć, chcę wreszcie zapaść w sen.
- To bez sensu. Zejdź z drogi, tak go zdzielę, że od razu wstanie na nogi.
Szybki powiew wiatru, załamanie ciemności. Otwieram oczy znużony. Nade mną stoi wysoka, zgrabna, czarnowłosa kobieta. Patrzy na mnie z furią swoimi ametystowymi oczami i celuję do mnie z zaciśniętej pięści, którą zatrzymałem parę centymetrów od swojej twarzy. 
- Co ty robisz Ferena? - demonica zabiera rękę.
- Próbowała, grzecznie cię obudzić - głos obok.
Na fotelu siedział mężczyzna, wygląda na maksymalnie trzydziestkę, umięśniony, brązowe, długie, proste włosy związane w kucyka, diabelsko pomarańczowe oczy wpatrujące się we mnie niczym w ofiarę. Przeszedł mnie niemiły dreszcz. Przystojny mężczyzna był ubrany w elegancki czarny garnitur i czarne pantofle. Pasują do niego. Rozpiął marynarkę, i rzucił ją na kanapę na której teraz leżę.
- Właśnie widzę. Co ty tu robisz Cecil? 
- Zadzwoniłam po niego - odpowiada za niego Ferena.
- Pytałem jego, nie ciebie - obdarowała mnie pełnym nienawiści spojrzeniem.
Podniosłem zwiędnięte ciało i usiadłem. Od razu pożałowałem swojego czynu. Zakręciło mi się tak w głowie, że gdyby nie Cecil pewnie znowu leżałbym, jak kłoda. Diabeł spojrzał na mnie pełen powagi.
- Demon - zaczął z tym swoim dziwacznym akcentem - kiedy ostatnio jadłeś?
Nie odpowiedziałem. Moje milczenie wcale go nie zdziwiło, znamy się już dosyć długo, Cecil jako jedyny wie o mnie więcej niż pozostałe magiczne istoty. Jest jednym z najstarszych diabłów w Piekle. Niektórzy mówią, że zna osobiście samego Lucyfera. Cecil ma talent do rozpoznawania moich humorków. Potrafi rozpoznać, kiedy milczę, bo nie chcę czegoś powiedzieć, a kiedy milczę, ponieważ mam ważny powód. Jest moim, cóż przyjacielem go nie nazwę, ale jest kimś ważnym. 
- Poproszę Ursę, aby znalazła ci coś do jedzenie, do tego czasu masz siedzieć na tej kanapie - wskazał palcem na zniszczoną, zmaltretowaną sofę. Następnie wstał szybkim ruchem i wyszedł z mieszkania trzaskając mocno drzwiami.
- Będzie płacił, jak rozwali mi drzwi - fuknęła Ferena.
- Szczerze wątpię aby się tym jakoś przejął, ma kasy, jak mrówek. Poza tym jakie twoje, o ile dobrze pamiętam to moje mieszkanie, a ty zamieszkujesz je tylko z mojej grzeczności - spokojnie odpowiedziałem, zamykając oczy - idę spać, daj znać, jeżeli wróci.
Demonica mruknęła w odpowiedzi.
~**~

Mój odpoczynek nie potrwał długo, już po półgodziny obudziłem się z niekończącego się koszmaru. Codziennie to samo, a jednak coś innego. Po otworzeniu oczu Fereny nie było w mieszkaniu. Podniosłem się delikatnie, moja głowa nadal bolała, niczym uderzona dziesięciotonową ciężarówką. Poczułem skurcz w żołądku i okropny ból w sercu. Przez chwilę zaparło mi dech. Stanąłem na prostych nogach, dokuśtykałem do małego stolika w kuchni.
Ból jest naprawdę nieznośny, zamgliło mi oczy. Usiadłem na stołku, oparłem łokcie na blacie i zasłoniłem twarz dłońmi. Mam ochotę wyrzygać całą zawartość żołądka. Ostatnio pożywiałem się... w sumie to nie wiem kiedy. 
Podnoszę głowę i zamieram w bezruchu. Przede mną stoi postać, ubrana w czarny, luźny habit, z naciągniętym kapturem na głowę przez co nie mogę zobaczyć jej twarzy. Jednak bardzo dobrze wiem, co znajduję się pod strojem i co trzyma w ręce. Ma wiele imion Samael, Azrael, ale najlepiej znana jest pod nazwą Śmierć.
Teraz zrozumiałem wydarzenia dzisiejszego dnia. Ja umieram.
Śmierć przekrzywiła głowę w kapturze, postąpiła parę kroków do przodu. Położyła broń na stole, poruszyła kościstą dłonią, zmieniając ją w talie kart. Usiadła na drugim stołku, zaczęła tasować karty, mimo swoich powolnych ruchów, tą czynność wykonywała zwinnie, jakby robiła to tyle razy, że nie jest to dla niej niczym wielkim. Zakładam, iż tak właśnie jest.
Spoglądam na ułożenie kart na stole, sam dostałem pięć, mój przeciwnik wziął karty do ręki pokazując, abym uczynił to samo. Poker. Ulubiona gra Śmierci. Choć także wspaniały sposób, jeżeli chcesz się od niej wymigać. Oczywiście o ile wiesz, umiesz i masz odwagę blefować.
Obserwuję długie, nierówne palce Śmierci. Czeka cierpliwie, aż dołączę do gry. Moje karty leżą odwrócone na blacie małego stołu. Kładę dłoń na kartach, podnoszę powolnym ruchem, cały czas obserwując czarną pustkę ukrytą pod kapturem. Spoglądam w karty...
...poker królewski.
Wracam spojrzeniem na istotę siedząca przede mną, nie widzę jej twarzy, ale mogę się założyć o swoją duszę. Uśmiechała się, uśmiecha się. Śmierć wykłada karty na stół... poker. Wygrałem. Dała mi wygrać. Istota wstaję zabiera swoje karty, które po chwili stają się ogromną, piękną, szarą kosą. Śmierć kłania mi się nisko, robi zamach i znika, zostawiając po sobie tylko pozostałości jej szarego źródła oraz list leżący w miejscu tali kart. Czemu darowała mi życie, czemu przyszła tu osobiście, od tysiącleci nikt nie widział, aby zabierała duszę. Teraz robią to shinigami. Nie wiem czy mam się cieszyć, czy bać, jednak jednego jestem pewien, skoro ona wróciła oznacza to, że szykuję się coś wielkiego. Coś co potrafiło sprawić, żeby sama Śmierć wyszła ze swej kryjówki i zaczęła zabawę w łowcę dusz.
Biorę list do ręki, wygląda na stary. Bez otwierania chowam go do kieszeni spodni. Okej to teraz czekamy na pobudkę.
~**~
Uniosłem powoli powieki, nade mną stała Ferena z przestraszoną miną, Cecil z nie lepszą i Ursa, która trzymała w rękach jakiś skrawek, pomiętego papieru. Kiedy podniosłem się z kanapy, wszyscy odetchnęli z ulgą. Wyglądali, jakby przeszli niezłe Piekło.
- Nie strasz nas tak więcej - odezwała się Ursa ze łzami nagromadzonymi w oczach - myśleliśmy, że nie żyjesz.
Milczałem.
- Masz trzymaj to - podeszła do mnie i wepchnęła mi do ręki liścik - masz natychmiast się tam udać. Zrozumiałeś?
Rozwinąłem i wygładziłem kartkę był na niej zapisany adres.
- Ale już - krzyknęła.
Nie odezwawszy się nawet słowem wstałem z mojego dzisiejszego miejsca spoczynku i ruszyłem chwiejnym krokiem do drzwi. Przed wyjściem wziąłem płaszcz i pożegnałem się z gośćmi. Wychodząc z budynku, zauważyłem, że jest środek dnia. Ulica jest głośna, huczna. Kiedy zasnąłem był wieczór. Ile czasu minęło od mojego spotkania ze Śmiercią?
Westchnąłem. Zabrała mi tylko niepotrzebnie cały dzień. Ruszyłem drogą, rozglądając się dookoła.
~**~
Określenie poziomu zdolności:
od cyfr poniżej  0 do 0 - ogromni słabeusze
od 0 do 10 - słabeusze
od 10 do 50 - przeciętni
od 50 do 1 000 - silni
od 1 000 do 1 500 - niezwyciężeni
od 1 500 do 3 000 - potwory
od 3 000 w górę - bogowie (uciekaj najdalej jak się da)
~**~

Komentarze